Wyrwij chwasta – o muzykach idiotach i wydawcach ignorantach

Posted: 13 lipca 2012 in Media, Muzyka, Wolność słowa

„REFREN MUSI MIEĆ SCHLACKWORT!
CZYLI LA LA LA LA LA LA LA LA.” (cytat z maila wydawcy xxx, zachowana oryginalna pisownia)

Śpiewam w zespole, piszę piosenki. W tekstach, które również piszę sam, wyrażam to, co czuję lub przekazuję moje poglądy na różne tematy. Moje własne. Nie wiem czy to czyni mnie artystą, twórcą czy może jakąś inną, bliżej nie sprecyzowaną, „jednostką artystyczną”. W każdym razie nie czuję się towarem, produktem, odtwórcą, zabawiaczem. To, że ktoś płaci mi za płytę „Achtung, Polen!” czy koncert Skowytu  jest jego wolnym wyborem, tak jak moim wolnym wyborem jest nagranie takiej, a nie innej płyty (za swoje i kolegów pieniądze) oraz granie takich koncertów jakie nam się grać podoba.

Przy takim założeniu mogłoby się wydawać, że i ja i Skowyt jesteśmy tzw. artystami niezależnymi. W końcu robimy, co chcemy.  Niestety. W tym naszym wymarzonym ogródku wolności artystycznej jest jeden chwast – „wydawanie płyt”.  W tradycyjnym ujęciu jest to po prostu tłoczenie, wpychanie do sklepów i promowanie swoich płyt. Czynności te w oczach wielu artystów jawią się jako mityczne przeszkody nie do przejścia…

Dlatego większość muzyków, których znam, po wielu próbach samodzielnego zaistnienia (lub nie), wybiera jednak model „tradycyjny” i zaczyna szukać wydawcy, który te „straszne” przeszkody pomoże im pokonać. Szukanie wydawcy to  nieco upokarzające zajęcie, które każdego  może wpędzić w depresję. Często musisz tłumaczyć się ze swojej sztuki i przekonywać kogoś o jej wartości. Niemniej, znacznie gorzej bywa kiedy się owego wydawcę już znajdzie. Historia Skowytu nie jest wyjątkiem w tym względzie.

Jako zespół z definicji niezależny, płytę „Achtung, Polen!” nagraliśmy własnymi środkami. Chcieliśmy mieć pełną kontrolę nad tym co i jak gramy. Nie chcieliśmy od potencjalnego wydawcy pieniędzy na nagranie krążka bo prowadzi to do wynaturzeń i daje mu prawo wpływania na naszą muzykę. Nie chcieliśmy być dłużnikami w swojej własnej twórczości. Dlatego nagraliśmy album samodzielnie i uderzaliśmy do wydawców z pełnym pakietem: nagrana płyta, singiel i gotowy projekt oprawy graficznej.

Jak się okazało, odzew był całkiem spory. Kilka wydawnictw było zainteresowanych płytą. Nie mieliśmy zresztą Bóg wie jakich wymagań. Ani nie chcieliśmy kasy, ani wielkiego marketingu. To, czego potrzebowaliśmy to absolutne minimum jakiego można spodziewać się u wydawcy, czyli: dystrybucja w sklepach, wytłoczenie krążka i wysłanie płyty do mediów. Absolutne, kurwa, minimum.

Okazało się, że zainteresowana jest nami jedna z czołowych tzw. wytwórni niezależnych. Taka, w której wydają się „gwiazdy” każdego Woodstocka, Jarocina itp. Zajarani byliśmy nieziemsko. Wydawało nam się, że oto znaleźliśmy miejsce dla siebie. Wydawca z „tradycjami”, zasłużony dla rynku. Przed podpisaniem kontraktu byliśmy przez niego kuszeni wizjami zajebistej promocji, słuchaliśmy opowieści ile to mamy zajebistych hitów na naszej płycie. Nawet najbardziej zdystansowany artysta by się spuścił z radości. Spuściliśmy się i my, frajerzy. 3 dni po podpisaniu kontraktu skończył się seks i majty trzeba było włożyć na dupę. Usłyszeliśmy, że na płycie brakuje hitów, że trzeba zrobić nowy singiel i ogólnie tu jeszcze sporo brakuje. Coś zabolało mnie mocno w dupie.

Kolejne 6 miesięcy sprawiło, że znienawidziliśmy „naszego” wydawcę. Dziś pluję sobie w brodę, że tak długo w ogóle się z nim bujaliśmy. Prawda jest taka, że podpisaliśmy śmieciową umowę, pozbawiającą nas praw niemal do wszystkiego. W zamian za co? Za mityczne „wsparcie” wydawcy. Nie dostaliśmy żadnego wsparcia. Żadnego, kurwa. Spotykaliśmy się z legendarnym właścicielem naszej wytwórni, który serwował nam mieszankę swoistej filozofii Zen, bujania w obłokach i kompletnego zera konkretów. Do tego cały czas wywierał na nas naciski twórcze. Zażyczył sobie „hita” do RMF’u. Do dziś mam maila, w którym wydawca tłumaczy mi jak się robi hity. Z litości nie upubliczniam go bo jest to bełkot jakich mało, godny szefa wytwórni disco polo. W skrócie, oto co udało nam się „osiągnąć” przez sześć miesięcy współpracy (cały czas z gotową płytą):

  1. Nigdy nie udało się ustalić przybliżonego terminu wydania płyty.
  2. Nie dostaliśmy żadnego wsparcia medialnego. Ba, nie było nawet pomysłów wsparcia.
  3. Dowiedzieliśmy się jak powinno się robić hity (że np. w refrenie powinno być „lalalalala” – to cytat ze wspomnianego maila).
  4. Oddaliśmy prawa do niemal wszystkiego za NIC (umowa).
  5. Odbyliśmy kilka kompletnie bezproduktywnych spotkań z wydawcą, w czasie których dowiedzieliśmy się np. że mamy w sobie „wewnętrzną anarchię”.

Unieśliśmy się dumą i postanowiliśmy zerwać kontrakt. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Zamiast jednak szukać alternatywnych form wydawania swojej muzyki, nadal byliśmy mentalnie niepełnosprawni i koniecznie (nie wiadomo po jaki chuj) musieliśmy szukać kolejnego wydawcy. Po co? Nie wiem. Znaleźliśmy go bardzo szybko bo po kilku dniach. Facet prowadzący interes okazał się bardzo sympatycznym gościem. Wzbudził nasze zaufanie. Zresztą nasze oczekiwania spadły jeszcze niżej niż w przypadku poprzedniego mistrza Zen. Oczekiwaliśmy tylko wytłoczenia i dystrybucji płyty. Niestety człowiek ten, poza byciem sympatycznym, okazał się również kompletnie niezaradny.

Nie chce mi się rozpisywać, podam tylko kilka sytuacji powstałych w wyniku tej owocnej współpracy:

  1. Płyta „Achtung, Polen!” miała swoją oficjalną premierę w grudniu 2011 roku. W wielu największych sklepach pojawiła się dopiero pół roku później.
  2. Musieliśmy dogadać się z zewnętrzną agencją dystrybucyjną, by płyty w ogóle trafiły do Empików. Nasz wydawca nie kiwnął palcem.
  3. Empik wziął kilkadziesiąt sztuk na całą Polskę (wow!)
  4. Okładka płyty została źle wydrukowana przez drukarnię. Nasz wydawca nie kiwnął palcem.
  5. Nasz wydawca zgubił 300 okładek do płyt.

I tak dalej, i tak dalej.

Mylisz się jednak jeśli myślisz, że w tym tekście zmierzam do zmieszania z błotem wydawców. Nie, zupełnie nie. Dlatego nie podaję nazw wytwórni ani ludzi, o których tu mowa (choć każdy zainteresowany Skowytem dobrze wie o kogo chodzi). Uważam, że problem leży zupełnie gdzie indziej.

Wielu muzyków w tym kraju ma nasrane we łbach i nic nie rozumieją. Są w idiotami, bezmózgimi leszczami, którzy nie potrafią dbać o swoje interesy. Dają się dymać przy każdej okazji. Dymają nas wszyscy. Wydawcy podpisując z nami złodziejskie umowy i olewając swoje obowiązki. Organizatorzy koncertów, którzy mają hajs dla szatniarza, łebka na bramce i akustyka, ale muzykowi proponują granie za piwo. Zdarza się, że dymają nas nawet fani – ostatnio dwie dziewczyny ukradły naszą płytę z koncertowego stoiska i kiedy złapaliśmy je na tym, strzeliły focha mówiąc, że w zasadzie to one pierdolą naszą  muzykę i mogą oddać jak tak bardzo nam na niej zależy… Masz ochotę powiedzieć tym wszystkim ludziom „wypierdalać”. Ale większość z nas daje się dalej rżnąć bo tak nas wychował rynek estrady i rozrywki.

Jest mi źle z tym, że jako Skowyt daliśmy się wpierdolić w ten sam schemat i nie wykazaliśmy się zdrowym rozsądkiem. I tak mamy więcej farta niż wielu naszych kolegów bo nasza muzyka i nasza płyta została jakoś tam zauważona, nawet pomimo kompletnej indolencji i ignorancji wydawców. Mimo wszystko, byliśmy frajerami.

Dlatego tytułowym chwastem, którego trzeba wyrwać, nie jest wydawca. Jest nim czołobitne i poddańcze nastawienie muzyków wobec tego całego zasranego biznesu. Jesteśmy jak dzieci, które potrzebują taty, który prowadzi je za rękę. Ja właśnie chyba dorosłem. I zamierzam tworzyć na własnych warunkach. A jeśli kiedykolwiek uścisnę grabę z jakimkolwiek wydawcą to na zasadzie koleżeńskiej, a nie z pozycji dziecka potrzebującego „wsparcia”.

Od lat medialni „mędrcy” mówią, że Internet dał muzykom możliwość wyrwania się z łańcuchów skostniałych wydawnictw płytowych. Że nareszcie mogą tworzyć bez pośredników, dla ludzi. Że mogą zarabiać na swojej twórczości bez dzielenia się zyskami z wydawcą. W praktyce okazuje się, że nie jest to jednak takie proste. Szczególnie w takim kraju jak Polska, gdzie nadal wiele osób kupuje płyty w sklepach, albo nie kupuje ich wcale. Gdzie rynek ogólnie jest chujowy. Gdzie żeby zabłysnąć trzeba być bratem Figo Fago nawiązującym do discopolowych sentymentów, mieć wielkie cyce, albo robić komuś loda. Żeby wydać płytę samemu i ją wypromować porządnie albo trzeba być już artystą w miarę uznanym (czyt. takim który wzbudza szerokie zainteresowanie), albo być naprawdę, naprawdę kumatym jeśli chodzi o zrozumienie nowych trendów w social media. Nie mówiąc już o tym, że w internecie mało kto chce za coś płacić, a już najmniej za płyty mało znanych zespołów;).

Mimo to, trzeba walczyć. To jest nasza sztuka, nasza muzyka. Więc jeśli nie masz jaj, by zająć się nią na poważnie to może lepiej odpuść. Promowanie i wydawanie płyt samemu jest kurewsko ciężkim procederem, ale co masz do stracenia? Co daje Ci ten zasrany wydawca poza jakimś złudnym poczuciem bezpieczeństwa? Kilkadziesiąt/kilkaset płyt w sklepach, w których sprzedaż i tak leży? Wysłanie Twojej płyty do dziennikarzy, których i tak sam możesz poznać i sam im swoją zasraną muzykę wysłać?

Od kolegów słyszę, że zdarzają się porządni wydawcy. Jeśli tacy są i robią swoją robotę, to super. Nie mówię, że nigdy w życiu moja noga nie postanie u żadnego z nich. Ale na pewno nie dam się już tak ładować jak to miało miejsce w przypadku pierwszej płyty Skowytu. Amen.

Komentarze
  1. Deftone pisze:

    Trafny i do bólu szczery wpis. Sam gram, znam te problemy. Fajnie też, że nie zwalasz wszystkiego na wydawców i rozumiesz że my sami poniekąd doprowadziliśmy do takiej sytuacji. Puszczam tekst dalej w świat bo warto! Powodzenia ze Skowytem!

    • Tajemniczy Don Pedro pisze:

      Trudno się nie zgodzić z wieloma watkami, ale tez trudno mi zrozumieć dlaczego wydaliście się u wydawcy, którego jedyna zaletą było to, że jest sympatyczny, zwłaszcza w kontekście stwierdzenia: „Jak się okazało, odzew był całkiem spory.”
      Istnieją dziesiątki metod weryfikacji czczych obietnic jak choćby kontakt z kapelami, które już się u takiego wydawcy wydały, sprawdzenie historii wydawnictw takiej oficyny, intensywności pojawiania się kolejnych tytułów i ich obecności w mediach i na pólkach sklepowych…. wiele wyjaśniłoby sprawdzenie obecności na serwisach internetowych informacji o jego poprzednich wydawnictwach. Rozumiem zachwyt obietnicami i rozgoryczenie ich niedotrzymaniem, ale akurat tutaj jesteście sobie sami winni (co zresztą przyznajesz) i to nawet nie z powodu naiwności tylko zwykłego lenistwa… wystarczyło sprawdzić, poszperać w necie albo zapytać… wystarczyło też pewne kwestie zawrzeć w umowie jeśli wydawca jest nowy, niesprawdzony, etc. To nie problem ustalić ilość wysyłanych płyt do mediów czy wyegzekwować porządnie wydrukowane okładki albo ich powtórny dodruk w przypadku zagubienia.. To zresztą gruba wiocha takie „zgubienie” bo świadczy o jakiejś partyzantce i nie wyobrażam sobie tego w ogóle bo dzisiaj praktycznie okładki drukuje się w tłoczniach i stanowi to część kompleksowej usługi pn. tłoczenie płyty… wiec jak można zgubić okładki??? Przecież żaden normalny wydawca nie lata dzisiaj oddzielnie z okładkami do tłoczni bo tłocznie drukują je same i robią to najlepiej (chyba, że czegoś nie wiem :-) ). Rozumiem, ze urok osobisty wydawcy zadziałał, ale takie kwestie jak skłonność do zapierdalania na skróty, ściemnianie i niesolidność wychodzą bardzo szybko i skoro zerwaliście pierwszy kontrakt to z pewnością wobec opisanych przez Ciebie symptomów można to było zrobić drugi raz bo świat się nie kończy (a prędzej zaczyna) na jednej czy dwóch firmach (przypominam niezłośliwie o „Jak się okazało, odzew był całkiem spory.” ), a tydzień czy dwa zwłoki to nie dramat (tyle trwa wytłoczenie płyty) i warto ten czas poświecić choćby po to aby mieć pewność, że wyjdzie to kapeli na zdrowie, a krążek dotrze tam gdzie powinien (np. do mnie bo nietrudno wyłapać, że „jestem z branży” , ale waszej płyty na oczy nie widziałem ani w sklepie ani w swojej skrzynce, a myślę, że w tej drugiej powinna się znaleźć :-))
      Rynek muzyczny w Polsce to dzisiaj niezłe gówno, a za jego kształt tak samo ponoszą odpowiedzialność wszyscy. To zresztą długi i złożony temat… Niemniej zapewniam cię, że ilość opisanych przez Ciebie, bezmyślnych wydawców jest zdecydowanie mniejsza niż ilość bezmyślnych kapel i to ta druga strona częściej próbuje być podmiotem dymającym niż dymanym, dlatego w interesie obu stron pewne kwestie trzeba określać w umowach, choćby po to aby można je było lepiej egzekwować….
      Nie zgadzam się zatem z Toba zatem w kwestii czołobitności wykonawców. Czołobitność nie jest potrzebna bo są umowy, a po drugiej stronie są tez normalni ludzie. To, że trafiliście tam gdzie trafiliście to tylko i wyłącznie wasz wybór… współczuję ale uważam, że mieliście przynajmniej jeszcze kilka opcji do wykorzystania, a najwyraźniej wybraliście najgorszą.
      Zgadzam się z Toba, że internet to tylko jeden z elementów ale nie da się nim zastąpić płyt i jakoś nie wierzę, że kiedykolwiek to nastąpi (choć nie wykluczam, że jestem człowiekiem bez wyobraźni bo aż tak bezkrytycznego zdania o sobie nie jestem) bo jako fetyszysta i osoba przywiązana do krążków winylowych i kompaktowych nie wyobrażam sobie aby mogły one odejść bezpowrotnie na rzecz niematerialnych, wirtualnych plików…. Winyl obronił się raz to obroni się i drugi, a z CD będzie podobnie choć z pewnością to już nie ta skala co kiedyś i tego się zmienić chyba już nie da. Zmierzam do tego, że jechanie po wydawcach w stylu: „Empik wziął kilkadziesiąt sztuk na całą Polskę (wow!)” jest niestety dowodem zna słaba orientację w temacie dystrybucji wydawnictw w Polsce bo:
      – Sklepy internetowe w większości maja magazyny wirtualne (czyt: towaru nie ma a na stronie wisi adnotacja „dostepnośc – 7 do 21 dni”, i towar zamawaia się gdy ktoś go wrzuci do koszykaco czasemsie udaje a czasem nie….
      – Sklepów stacjonarnych prawie nie ma wiec pozostaje Media Markt, Saturn i…. EMPIK….
      – EMPIK to samodzielna firma i bierze ile chce. Nikt tu nic nie może zrobić, nie pomoże prośba ani groźba. EMPIK jest praktycznie monopolista ze względu na ilość salonów i każdy kto chce sprzedawać płyty w sklepach stacjonarnych (czyli wszyscy wydawcy) stoi do EMPIKU w kolejce po prośbie, a EMPIK wybiera, przebiera i nawet jak weźmie jakąś śmieszną ilość to mając prawo 100% zwrotu towaru może zwrócić wszystko nawet po roku czy dwóch co kładzie wydawców, a dla wykonawców jest wątkiem tak samo nieznanym jak niezrozumiałym. Wydawcy chcący zaistnieć w EMPIKU niestety muszą ryzykować i często ryzyko to kończy się grubą wtopą gdy towar wraca po jakimś czasie bo sama obecność w EMPIKU niczego jeszcze nie gwarantuje zwłaszcza, że kilkadziesiąt płyt na cała Polskę trudno nazwać obecnością.
      – EMPIK od pewnego czasu operuje tym samym zestawem wykonawców na pólkach plus kolejni laureaci gównianych show w stylu „Must Be The Music” bo liczy się szybki obrót i przemijające zainteresowanie oglądaczy wspomnianych tv shows…
      – Poza EMPIKIEM nie istnieją praktycznie sklepy detaliczne wiec jeśli nie EMPIK to co???… albo wydawca z mocnym sklepem internetowym + taki sam sklep artysty, albo sprzedaż na koncertach, a najlepiej jedno i drugie (czego też nie dopatrzyliście wybierając wydawcę)… bo dzisiaj dystrybucja muzyki niezależnej coraz bardziej przechodzi do internetu…
      Zgadzam się z tobą ze wydawcy są potrzebni i będę ich bronił. Uważam, że przypadki opisane przez Cibie są wręcz dowodem na ich obronę bo gnój jaki wam się przytrafił to z jedne strony o czym wspomniałem) wasze niedopatrzenie, a z drugiej przypadki (przyznaje, że dość częste), które psuja opinie tym wydawcom, z którymi warto pracować.
      Ta współpraca nie powinna jednak polegać na roszczeniach tylko sensownych, weryfikowalnych ustaleniach i znajomości sytuacji na rynku bo inaczej w każdym wypadku będzie jakieś ale i złe wspomnienia. Sugerowanie, że wydawcy nie zależy na tym aby płyty się sprzedawały jest grubym nadużyciem (chyba że wydawca jest debilem czego nie wykluczam a czego też najwyraźniej doświadczyliście) bo komu jak nie wydawcy ma na tym zależeć. Dzisiaj realia są takie, że zespoły żyją z koncertów i czasem tantiem, a wydawcy powinni z płyt… to drugie jest już coraz cięższe ale jeśli kapela ma zdrowe podejście i wspiera wydawcę (np. sprzedażą płyt na koncertach), a wydawca wspiera kapelę promując ja i wydawnictwo to wszystko powinno się kleić bo zależność jest prosta: Wydawca daje promocję, promocja pozwala grać koncerty, koncerty pozwalają sprzedawać płyty, a sprzedaż płyty wspiera wydawcę, który może wspierać zespół kolejnymi działaniami promocyjnymi… i wtedy nich się EMPIK pierdoli.
      Problem w tym, że takich sytuacji jest jeszcze zbyt mało bo albo wydawca albo zespół do tego nie dorósł…. To zresztą nie wszystkie problemy z jakimi trzeba się zderzyć ale mam nadzieję, że w przyszłości poradzicie sobie z lepszym skutkiem za co trzymam kciuki.

  2. Opisałeś Wytwórnie z którą wspołpracowałem przez jakiś czas (nie jako muzyk a wolny strzelec) Tak się mi skojarzyło jak opisywałeś wszelkie przypadki i wypadki. Potem zajarzyłem że były takie akcje- potem skojarzyłem nazwę zespołu a potem pogrzebałem nieco w necie i tadam! Całkowicie się zgadzam i wiem co przeżywaliście bo dogadanie się z tamtejszymi decydentami a właściwie jednym gościem graniczy z cudem.

  3. małe_p pisze:

    Przeczytałam, zgadzam się po części, ale jedna rzecz mnie cały czas zastanawia: czy Wy naprawdę nie wiedzieliście, jak rzeczy stoją? To, że przeciętne wydawnictwo dla mniej znanego zespołu to tylko NIP, REGON i płatnik VAT, wiadomo od dość dawna, przynajmniej osobom i grupom w miarę orientującym się w temacie. Myślę, że to nie czołobitne i poddańcze nastawianie muzyków wobec świata szołbizu i pośredników jest problemem, tylko ich brak świadomości, że muszą się rozwijać nie tylko w szarpaniu strun, ale też w zarządzaniu. I to jest podstawa. Chcesz grać – musisz znać prawo, podstawy ekonomii i mieć intuicję. Negocjować umowy. Negocjować stawki. Produkować pomysły na promocję. Wysyłać te pieprzone płyty do gazet i wiercić dziurę w brzuchu komu trzeba. Musisz być maszynką, która przerobi to wszystko, a potem jeszcze zagra koncert. I tu się zgadzam, że byliście frajerami – uwierzyliście, że znajdzie się ktoś, kto to zrobi za Was – a tak niestety mają tylko Ci, którzy już wypłynęli z własnym pomysłem i potrzebują tylko ludzi, by ogarnąć to wszystko. Tak ja to widzę. Epoka romantycznego buntu na scenie już się skończyła – teraz trzeba się buntować inaczej, w innej dziedzinie – musisz być artystycznie samowystarczalny, bo inaczej przejedzie po Tobie cała ta machina i będziesz mógł sobie wsadzić swoje romantyczne mrzonki. Ale po prostu nie chce mi się wierzyć, że o tym wszystkim nie wiedzieliście :|

  4. Dominik Nowak pisze:

    Dzięki za ten tekst – jest naprawdę bardzo ciekawy. Mam tylko jedną uwagę, w zasadzie personalną. Braci Figo Fagot proszę zostawić w spokoju. Wychowałem się na hard Rocku, obecnie krążę wokół szeroko pojętej alternatywy. Mało tego, miałem nawet swoją niszową audycję w Radiu. Alfą i omegą nie jestem, ale trochę o muzyce wiem i swój gust mam. Kupuję płyty w sklepach i u wydawców – różnie to bywa. Disco Polo to jest coś do czego nie mam sentymentów, a na żenadę jestem uczulony. Nie śmieszy mnie ogólnie a jednak płytę „Na bogatości” kupiłem za ciężko zarobione PLNy. I to nie w ciemno. Wiedziałem co kupuję. Bracia Figo Fagot bardzo długo i ciężko pracowali na swój sukces. Bartosz Walaszek przygodę ze sztukami audiowizualnymi gdzieś w połowie lat 90tych. Najpierw ze znajomymi kręcił amatorskie filmy z „wytwórnią” ZF Skurcz, potem przez wiele lat robił kreskówki dla niszowej stacji 4Fun.tv (obecnie Rebel.tv). W końcu po latach zrealizował serial Kaliber 200v. Wbrew pozorom to nie same piosenki są motorem, ale raczej błyskotliwość jaka zawiera się w tekstach. Dlatego proszę o nie wrzucanie Figo Fagotów do jednego worka z Disco Polo, bo choć podobne, jest jednak zupełnie inne.

  5. stiven pisze:

    Przygoda z megatotal.pl została pominięta z litości dla pozytywnych ludków, którzy wtedy pomogli zrobić singla? A Achtung Polen może i ma spierdoloną okładkę ale i tak jest zajebista.

  6. Ługi pisze:

    Ten tekst jest bardziej atakiem na samego siebie niż na tych „złych” wydawców. Ale… problemy, o których pisze nie wzięły się tylko z naszej naiwności. Bez wchodzenia w szczegóły – pierwsza umowa z Mistrzem Zen była bardzo dobrze skonstruowana i uwierzcie mi, wszystko czego potrzebowaliśmy w niej było. Sprawdzaliśmy ją ponad tydzień z kolegą prawnikiem. Dzięki temu m.in. udało nam się ją tak zmienić że potem bez problemu mogliśmy zerwać kontrakt.

    Problem pojawia się gdzie indziej. Co jeśli masz umowę podpisaną, dobrze zrobioną, a wydawca… ma to w dupie i nie egzekwuje jej zapisów?

    I oczywiście, można powiedzieć „do sądu z nim”. Tylko szczerze mówiąc, co mi to da? Jak pomoże mojej muzyce i już gotowej płycie to, że pójdę się okładać z prawnikami wydawcy? A uwierzcie mi, nasz pierwszy wydawca dysponuje prawnikami znanymi z reprezentowania pewnej „gwiazdy rocka” co to znana jest z nasyłania prawników na fanów. Łatwo się domyśleć, co by z nami zrobili. Nawet jeśli coś wywalczę wydawca będzie już miał mnie na czarnej liście. I nie przyłoży się do promocji, zrobi to na odwal.

    I powiem jeszcze jedno. Akurat Skowyt złożony jest z ludzi, którzy od lat ciężko zasuwają na sukces tego zespołu. Małymi krokami idziemy do przodu. Każdy z nas gra, każdy z nas stara się managerować i każdy z nas walczy w naszym interesie. Pomysłów na promocję mamy masę i wręcz zasypywaliśmy nimi wydawców.

    I co z tego? Nic.

    Więc ok, mogliśmy się bić w sądzie. Ale to nie jest to, czym my się chcemy zajmować. Ja nie chcę wyrywać ochłapów z pańskiego stołu. Dużo bardziej honorowo jest olać takiego typa i działać na swoim…

    • Tajemniczy Don Pedro pisze:

      Ja cały czas uważam, że problem nie polega na tym aby tłuc się z wydawcą po podpisaniu umowy tylko aby sprawdzić wydawcę przed podpisaniem umowy i do takich akcji nie dopuszczać… mina zawsze sie może przytrafić tylko trzeba takie prawdopodobieństwo minimalizować. Wydaliście się w firmie, która nawet nie ma swojej strony internetowej… Dziwi mnie, że nie dało wam to do myślenia. Dla mnie taki wydawca to jest porażka na starcie.. jak ma dbać o wydawnictwa jak nie dba o swój własny wizerunek i jednocześnie o promocję i sprzedaż??? Bo strona wydawcy to przecież najczęściej także sklep i serwis informacyjny który odwiedzają fani konkretnej muzyki… Stamtąd dowiadują się o premierach, tam mogą zamówić płyty (taniej i pewniej niż w Empiku), tam też zbiegają się wszystkie nici promocji. Do wydawcy piszą rozgłośnie, dziennikarze zainteresowani egzemplarzem promo płyty .. etc. Jak mają pisać, jeśli wydawca nie ma strony??? :-))))
      Krótko mówiąc jest kilka firm które umieją robić to do czego są stworzone tylko trzeba umieć je znaleźć, a tutaj chyba zabrakło wam wytrwałości i zwykłej czujności w ocenie podstawowych faktów świadczących o możliwościach (a raczej ich braku) wydawcy.
      Lepiej byłoby pewnie wydać płytę samemu. Pewnie wyszłoby drożej i trzeba by przy tym pobiegać (ciągle uważam, że kapela jest od grania, a wydawca i management od reszty) ale w ogólnym rozrachunku bardziej komfortowo. Z drugiej strony widząc popularność twojego tekstu mam nadzieję, że trochę się udało przy tej płycie promocyjnie uratować… Może nie wszyscy krążek usłyszą ze względu na jego „dostępność” ale z pewnością o nim i o was usłyszało wielu. Wiec w w ogólnym rozrachunku nie jest źle :-)))

  7. Lecter pisze:

    Przygodę z MT polecam pomijać każdemu i to szerokim łukiem :) Jedyne co warte wspomnienia w tamtym miejscu jest to zaangażowanie ludzi, którzy wspierają żywą kasą wydanie płyty, bo reszta to woła o pomstę do nieba!

    Jak dla mnie tekst wymaga szerszego udostępnienia!

  8. AKYSZ pisze:

    do bólu szczery i w sumie pokazujący rzeczywistość.
    ja mam nieco doświadczeń z drugiej strony, jako wydawca, problemy z okładkami widać nie są jednostkowe ;), mógłbym również podobnie napisać o systemie dystrybucji ale sporą mam wiedzę o zespołach. Dopóki celem ich istnienia będzie wydanie płyty a myśl o koncertach na zasadzie, kiedyś zagramy, to nawet klęczenie tydzień bez piwa i orzeszków nie pomoże.
    Na kilkaset demówek, które miałem okazję przesłuchiwać, kilka zespołów tylko grało jako tako koncerty, a u reszt w zakładkach było pusto z przodu i kilka z tyłu.

    • d' pisze:

      Powinieneś się zająć organizacją tras koncertowych dla zespołów które są jedną nogą w podziemiu. Czuję powołanie z Twojej strony, potencjał i bardzo chciałbym zobaczyć jak załatwiasz koncerty warte zagrania, w dużej liczbie. :)

  9. małe_p pisze:

    @Ługi: akurat wiem, że w organizację koncertów jesteście zamieszani wszyscy, ale tu chodzi o coś innego – znalezienie wydawcy dla kapeli o Waszej specyfice to jest dopiero początek, i nie powinniście się łudzić, że nagle znajdą się ludzie, którzy za Was wszystko załatwią, bo to jest nieprawda. Mieliście pomysły na promocję – to trzeba było robić ją na własną rękę. Dalej gracie koncerty i ok, ale niestety musicie być samowystarczalni przez cały czas (albo musicie znaleźć kogoś, kto tylko tym się będzie zajmował, organizacją, promocją i naciskami na wydawcę), bo prawda jest taka, że gracie fajnie i dobrze, ale takich zespołów jest multum i nikt Wam czerwonego dywanu nie położy ani niczego za Was nie zrobi – może tylko wydać płytę, zapłacić tantiemy i tyle będzie dobrego. Popełniliście błąd myśląc, że skoro jest umowa, to będzie wszystko pięknie. Ale trzymam kciuki ;)

  10. d' pisze:

    Z Bipolar Bears wydałem 2 płyty dla wydawcy o którym warto wspomnieć bo jest zajebisty – dla Anteny Krzyku / Opensources (dla niektórych znani jako Rockers Publishing). No dobra, trzy nazwy, sam się w tym gubię, ale to co określiłeś jako „absolutne, kurwa, minimum” zrobili zajebiście i chętnie – wcisnęli nas do Roxy, które gra nas od 3 lat i dzięki temu zarabiamy z praw autorskich, promowali nas w necie, rozesłali płyty do mediów i załatwili Open’er-a, Off-a plus kilka innych wartych zachodu jobów, także nie narzekam.

    Z drugim zespołem czyli Idiothead (kiedyś CO.IN.) od kilku lat wypuszczamy płyty za free i nie szukamy specjalnie wydawcy, towarzyszy nam inna idea.

    W Twoim felietono-odezwo-artykule większość poruszonych kwestii to stuprocentowa racja i pomimo kilku uproszczeń i uogólnień, podpisuję się prawie pod każdym słowem, a w szczególności pod tym, że muzycy, jak to nazwałeś, z jajami, powinni jawnie przeciwstawiać się „wolnorynkowym” tendencjom, bo muzyka alternatywna cierpi na tym, że się one rozwijają. To nie jest hipermarket, tylko sztuka i to pop powinien być z definicji tani a alternatywa elitarna i droga, a jest kurwa na odwrót. Zróbmy coś z tym.

  11. edur pisze:

    Mało brakowało a wydalibyśmy płytę NAO z miłym panem, o którym piszecie. Na szczęście minusy skutecznie przysłoniły plusy, które to występowały tylko w postaci dystrybucji płyt i jakiejś mglistej gadki o informacji w mediach. Dowiedziałam się również od niego, że piszę punkowe teksty :] lalala \m/
    A wracając do poruszonego problemu, bardzo chętnie oddałabym rolę organizacji koncertów, wydawania płyt, dystrybucji, promocji, ale wiem, że nikt od nas samych nie zrobi tego lepiej. Nikomu nie będzie zależało na tym bardziej niż nam samym. Łatwo nie jest, ale jeśli możemy cokolwiek komukolwiek zarzucić, to tylko sobie!

  12. Amanda Palmer umiała pisze:

    Nastepną płytę wydajcie w ten sposób

    Pozdrawiam

  13. Analityk pisze:

    Apel mieszkańców okolic Konina i Turka UWAGA !!! Chcą sprywatyzować dwie potężne kopalnie zatrudniające 5 tyś osób ( KWB ADAMÓW , KWB KLECZEW ) które przynoszą olbrzymie zyski skarbowi państwa. Najpierw chcą je złączyć z PAK SERWISEM a później sprzedać Vattenfalowi za śmieszne pieniądze, oczywiście już podzielone pod stołem. Po … rozwiń całość prywatyzacji ogłosili 50% redukcje zatrudnienia czyli ok 2,5 tyś ludzi na bruk z okolic Konina i Turka ! Pomóżcie bo nawet regionalna prasa milczy bo jest opłacana przez te spółki ! Po tej sprzedaży 2 największa energetyczna spółka państwowa przejdzie w ręce obcego kraju ! Przyklejajcie to proszę na różne fora, nagłaśniajcie , może GP się zajmie tematem, bo my nie rozumiemy dlaczego sprzedawać firmy dające całym rodzinom pracę ale i potężne zyski skarbowi państwa ( roczny przychód obu kopalni 700 milionów złotych

  14. […] rozpoczął wpis na blogu zespołu, w którym opisano niekorzystne dla twórców praktyki wydawnictw muzycznych, […]

  15. Pejot pisze:

    Mistrz wpis …

  16. […] się „mądrzejszy po szkodzie.” Cały tekst Ługiego znajdziecie na jego blogu pod TYM ADRESEM. […]

Dodaj komentarz